poniedziałek, 14 listopada 2011

Fuerteventura cz.1

           To chyba najtańsza wyspa spośród całego archipelagu Wysp kanaryjskich. To sprawia że jest jedną z najatrakcyjniejszych wysp z perspektywy Polaków. W jakimś katalogu biura podróży zastałem opis że Fuerteventura jest romantyczną wyspą dla zakochanych. Skąd to skojarzenie. Sam nie wiem. Wynika to chyba z tego że jest bezpłciowa, oczywiście według mnie. Trudno jest jej przypisać jakąś konkretną metkę.  Po za dwiema oczywistymi atrakcjami nie ma tam niczego ciekawego dla turysty aktywnego, który chce eksplorować wyspę samemu.  Pół dnia wystarczy żeby ją sobie obejrzeć. Prawdopodobnie po kilku godzinach będziemy mieli dosyć tamtejszego krajobrazu. Jest monotonny i jednostajny. Wyspa posiada pewne atrybuty i atrakcje wspólne dla wszystkich Kanaryjskich i dwie charakterystyczne atrakcje dostępne tylko na Fuercie
           Wyspa jest w miarę jednorodna jeśli chodzi o krajobraz. Plaże są głównie piaszczyste z ładnym złotym piaskiem, poprzetykana gdzieniegdzie skalami. Chcąc spacerować plażą musimy się przyzwyczaić że po przejściu kilometra piaszczystą plażą musimy przejść następnie kilka metrów skałami i po kamieniach. To wygląda tak jakby wysoki klifowy brzeg schodził co kilometr na dół i wcinał się w ocean. W czasie spacerów przydają się trampki właśnie po to żeby bezpiecznie przejść te kilka metrów po tych kamieniach. Odradzam japonki żeby nie zwichnąć nogi. Można oczywiście rozpłaszczyć się na plaży i nigdzie się nie ruszać, będziemy mieli wtedy romantico atmosferę. Opisane plaże dotyczą fragmentu wybrzeża od Morro Jable w kierunki północnym do Jandii i jeszcze dalej. Inaczej jest na północy wyspy w okolicach kompleksu Caralejo. Tam jest ewidentna dominacja plaż piaszczystych bez skał. 
          Mój hotel to Ambar Beach. Gdzieś w okolicach Marabu. Miejscowość położona jest między miasteczkiem Jandia a Costa Calma. Nic tu właściwie nie ma oprócz kilku hoteli. Atrakcji szukamy wiec we wspomnianej Jandii i leżącym obok Morro Jable. Kolacja na mieście, zakupy lub jakaś impreza to właśnie tam się udajemy. W Marabu nie ma czego szukać, podobnie zresztą jak w Costa Calma które ma jeszcze więcej hoteli i jeszcze mniej atrakcji dla turysty. Wiem co sobie pomyślicie o tych durnych nazwach hoteli. Faktycznie nazwy są do siebie podobne i łatwo je pomylić. Większość hoteli ma w nazwie słowo Beach albo Resort. Jeśli w katalogu jest napisane że hotel jest blisko plaży to znaczy że nie jest bezpośrednio przy niej. Jeśli jest napisane że jest 500m od morza to mogę się zgadzać, ale musimy brać poprawę na to że być może trzeba będzie zejść do plaży krętą drogą ok 20 minut. Pamiętajmy że z powrotem będziemy musieli wejść pod górę do hotelu. To ważne żeby po przyjeździe nie okazało się że łomatko taki kawał do plaży i to krętą drogą. Niespodzianki bywają.
            Zawsze mnie zastanawiało co ludzie widzą w leżeniu przy basenie. Raz mi się zdarzyło i zostałem na leżakach. Uciekłem po dwóch godzinach bo nic ciekawego się wokół mnie nie działo. Obok wszyscy lezą i się opalają, nie ma kogo poobserwować bo pejzaż się nie zmienia. Można wejść do basenu, pływać lub usnąć na leżaku. No ale ile można pływać. Zapomniałem że co niektórych hotelach trzeba sobie zarezerwować leżaki rano bo potem może ich zabraknąć, a jeśli jeszcze są po śniadaniu to w mniej atrakcyjnym miejscu (czytaj dalej od basenu). Dobra koniec z tym basenem. Idziemy na plaże. Schodzimy w dół o około kilometra krętą drogą wzdłuż wąwozu. Jeśli myślicie że wszystko jest na wysoki połysk to jesteście w wielkim błędzie. Tak nie jest. Często blisko plaż i dróg dojazdowych do nich jest sporo śmieci. Tutaj tez było. Zdarzały się rozwalone śmietniki z rozgrzebanymi workami ze śmieciami. Nie jest zbyt czysto w niektórych miejscach eksponowanych na widok turysty. We wspomnianym wąwozie również leżą jakieś opony i zardzewiały złom. Taki drobiazg ale kłuje w oczy. Zawsze w pewnym miejscu stało śmierdzące powietrze. Zastanawiałem skąd taki smród bo cuchnęło zawsze w tym samym punkcie. Okazało się ze capi z hotelowego śmietnika który w końcu opróżnili na koniec mojego pobytu. Dbanie o porządek i czystość Kanaryjczykom nie wychodzi najlepiej. Tak jak mówiłem do plaży schodziłem ok 15 minut stromą dróżką.  Na plaży wiadomo rządzą przypływy i odpływy. Jak jest przypływ to nie wszędzie dojdziemy suchą stopą, bo cześć plaży jest pod wodą.  To co jest fajne w okolicach Jandii to miejsca do opalania. Dalej od morza co kilka metrów są ułożone z kamieni jakby lepianki do opalania. Są to półksiężyce osłaniające leżakujących od wiatru i oczu wścibskich. Te murki ułożone są z wulkanicznych, czarnych kamieni. Miejsca do opalania są także na klifie i na wzgórzach przy plaży, cześć jest piaszczysta i trzeba się tam wdrapać, rozłożyć ręcznik, zdjąć ubranie i się opalać. Na samym szczycie wzgórz również są usypane wały z piasku lub kamieni gdzie w ciszy można się opalać nago.
           Nudyzm jest tam standardowym zachowaniem i nikt nie widzi w tym nic złego. Nie robi się afery z tego powodu że ktoś idzie po plaży bez ubrania. Nikomu to nie szkodzi i nikt nie robi z tego afery. Idzie to idzie i…poszedł…i idzie następny. Sam miałem pewne opory żeby się rozebrać ale jak się już odważyłem to potem bardzo mi się takie opalanie podobało. Jest w tym coś wyzwalającego. Teoretycznie nie ma w tym podtekstu seksualnego. Teoretycznie bo zdarzyły mi się dwie sytuacje że ktoś podszedł do mojego legowiska i bezczelnie się na mnie patrzył. Raz zdarzyło się że robił coś jeszcze za wyjątkiem patrzenia…ale nie będę tego opisywał. Tak czy inaczej zdarza się ze co niektórzy przychodzą sobie obserwować gołe ciała. Żeby nie było wątpliwości to na pewno nie byli Polacy.

Takimi kanionami i ścieżkami często musimy iść na plażę, z górki i pod górkę. Tymi Kanionami płynie również woda w razie ulewnych deszczów które zdarzają się zimą. Nie widać tego dokładnie na zdjęciowych ale te boczne ścieżki i wąwozy są pełne różnorakich śmieci. Nie ma co pokazywać na zbliżeniach. Zdjęcie wykonano przed południem, stąd te chmury z których prawdopodobnie spadł krótki i intensywny deszcz. 
Zmierzamy w stronę Morro Jable i Jandii, poniżej plaża w okolicach Marabu, jak widać przypływ powoli ustępuje. To jest właśnie charakterystyczny pejzaż wybrzeża południowej Fuerty. Pomieszanie czarnych wulkanicznych skał i złocistego piasku. Lepiej prezentuje się to w słonecznej aurze. Wysoki klif jaki widać na zdjęciu tworzy gdzieniegdzie pieczary i małe zagłębienia, można schować się tam przed deszczem lub słońcem. 


Mniej więcej od hotelu Iberostar Palace krajobraz się zmienia, mijając ostatnie skały wchodzimy na płaską plażę bez kamieni, jedynie ze złocistym piaskiem. Długa na 2 kilometry i miejscami szeroka na pół,  jest charakterystyczna bo znajduje się tam latarnia morska, szeroka plaża kończy się dopiero w Morro Jable. Tutaj mamy tez pierwsze przebłyski słońca

Również od hotelu Iberostar Palace rozpoczyna się promenada która ciągnie się wzdłuż wybrzeża az do Morro Jable. Można pojeździć na rokach lub na rowerze, spacerowicze wybierają zazwyczaj plaże. Wzdłuż promenady są oczywiście zielone trawniki i palmy wszystko zadbane i wychuchane żeby cieszyło oko turysty, nie ma tam mowy o śmieciach takich jakie widziałem w bardziej dzikich miejscach wyspy. 

Cztery następne zdjęcia to już widok na Morro Jable, według mnie najładniejsze miasto na południu wyspy. Małe wąski, urokliwe widoki i klimatyczne tawerny sprawiają że życie trwa tu do późnych godzin wieczornych. Zabudowa jest zwarta i wymieszana. Nowe hotele i pensjonaty sąsiadują z małymi domami i kamieniczkami wybudowanymi w rożnym czasie. Zdjęcie zrobione wczesnym popołudniem obrazuje jak szybko pogoda się zmienia na Wyspach.

Ostanie zdjęcie jest właściwie nie w temat bo zostało zrobione w innym miejscu...ale cóż niech będzie. Około 3 kilometrów na północ od Marabu w stronę Costa Calma. Wykonane na wysokim klifie na który wdrapałem się w celach wypoczynkowych.

środa, 9 listopada 2011

Wyspy Kanaryjskie – intro cz.3

Mało kto z nas wyjeżdża na wyspy samemu, czyli bez pomocy touroperatora. Większość woli zapłacić pewną kwotę w biurze podróży i mieć z góry zaplanowany wypoczynek. Wybieramy jedynie rodzaj hotelu według tego co napisane jest w katalogu, rodzaj wyżywienia i właściwie to koniec załatwiania. Potem jedynie przelew na konto i czekamy ze spokojem na wymarzony urlop. Ja też tak niestety robie. Za każdym razem żałuję i wmawiam sobie że to ostatni raz z biurem i że następnym razem to przylatuje w ciemno i jakoś sobie poradzę...tak jest oczywiście do czasu. W momencie kiedy zabieram się za szukanie wypoczynku górę bierze rozsądek i moje wygodnictwo.
            Jak byłem na Kanarach to zawsze brałem opcję All Incusive i hotel 4*. Potem jak zwykle żałowałem. Może trochę to wyolbrzymiam ale po przyjeździe stwierdzałem że ten hotel to za drogi i to wyżywienie All to nie zupełnie potrzebne itp. W mojej opinii jeśli jedziemy do Hiszpanii, czy to na którąś z wysp czy do części kontynentalnej, to dla osób aktywnych na urlopie hotel 3* to maksimum jakie powinniśmy wybierać. Jeśli jedziemy z renomowanym touroperatorem to wszystko powinno być tak jak w katalogu i nie powinniśmy narzekać na obiekt 3*. W zasadzie zdarza się że nie bardzo zdążymy wyłapać różnice miedzy hotelem 3 i 4 gwiazdkowym w ciągu tygodniowego pobytu. Tutaj wiele osób może się ze mną nie zgodzić twierdząc że różnice są i oczywiście mają rację. Wydaje mi się jednak ze nie są na tyle wielkie żeby trzeba było znacznie dopłacać do lepszej klasy obiektu. Na Gran Canarii i Lanzarote byłem w hotelach sieci Riu. Sieć ma bardzo bogatą ofertę na wszystkich wyspach, są to obiekty 4* i 5*. Istnieje przekonanie że sieć Riu ma też swój jakby oddzielny standard dla swoich hoteli. Tu należy się zgodzić bo wyposażenie jest często identyczne. Sprawdziłem na podstawie tych dwóch wspomnianych wyżej wyjazdów. Pokoje miały identyczne fasony mebli które różniły się tylko kolorem tapicerki. Układ okien, wielkość a nawet glazura w łazience były identyczne. Standardy obsługi, serwowania posiłków i doboru potraw też jest raczej zbliżona. Jeżeli byliście raz w hotelu Riu i macie mieszane uczucia to ostrzegam że na innej wsypie inny hotel Riu będzie bliźniaczo podobny. Są osoby które bardzo cenią te hotele właśnie za to ze nie serwuje im się niespodzianek. Ja spróbowałem dwa razy i na razie wystarczy.
            Wyżywienie to nie zawsze musi być All. Na początku informuje że tam nie bardzo dopisywał apetyt. Dużo się pije wody w ciągu dnia, natomiast apetyt ustępuje. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć że dwa posiłki i jakiś fastfood pomiędzy wystarczy w zupełności. Dlatego ja odradzam All Incusive. To jest dobre jak siedzimy w hotelu od rana do nocy. Łazimy wtedy od jednej restauracji do drugiej i od baru do baru. Tylko czy taki urlop ma sens? Ci którzy spędzają dzień poza hotelem to i tak opcji All nie wykorzystają. W zupełności wystarczy opcja HB lub BB. Tak dla uściślenia HB to śniadania i obiadokolacje (zazwyczaj serwowane w formie bufetu w określonych godzinach). BB to opcja ze śniadaniami w cenie, inne posiłki to albo dopłacamy i spożywamy w hotelowej restauracji albo stołujemy się na mieście. Warto zwrócić uwagę na tą ostania opcję. Wiele osób pomyśli że zwariowałem bo opcja All Incusive to taka moda i każdy chce jechać obecnie na wakacje All. Ja już nie chce. Jak jadamy kolację na mieście to te posiłki są lepszej jakości, śmiem twierdzić że jakość posiłków w formule All jest po prostu słaba i nikt się do tego nie przykłada za bardzo i nie rozczula. Jedzenie jest wstawiane na szwedzki stół, potem co chwilę donoszone hurtowe ilości makaronów, ziemniaków i innych, wszystko jednak jakieś bez smaku i bez wyrazu, uniwersalnie czyli właściwie dla nikogo. Jeśli hotel jest duży to kolacja wygląda raczej jak głośny targ bo wszędzie jest mnóstwo ludzi z talerzami, są kolejki do co lepiej wyglądających potraw, gdzie niegdzie kręcą się jeszcze dzieci również z talerzami, z których często spada coś na podłogę i ten cały posiłek All wygląda jak taki chlew z białymi obrusami. To nie ma nic wspólnego z rytualnym spożywaniem posiłku restauracji. Takie to kiepskie ogólnie. Jakość opisana, teraz różnorodność. Jak idziemy wieczorem na miasto to tawern jest bardzo dużo, jedna obok drugiej. Każda serwuje inny rodzaj kuchni. Domyślam się że nie wszystko jest takie pyszne i zjadliwe ale zawsze mamy wybór, jest chińskie, pizzerie, tureckie jedzenie i  wreszcie Mc Donalds czy KFC. Do wyboru do koloru. W opcji All posiłki każdego dnia są bardzo podobne, zmieniają się jedynie sosy w gulaszu. Wreszcie cena. Za Lasagne z mięsem płaciłem na Lanzarote ok. 8 euro. Zestaw Big Maca na Gran Canarii to wydatek ok. 7-9 euro. Nie ma tragedii z tymi cenami trzeba tylko rozsądnie wybierać knajpę. Kelnerzy są bardzo uprzejmi i oczywiście mówią po angielsku nie ma problemu żeby wybrać cos z menu. Osoby które nie znają ni w ząb angielskiego mogą mieć faktycznie problem. Zauważyłem że menu w restauracjach jest obowiązkowo po angielsku hiszpańsku i niemiecku, dodatkowo zdarza się że karty są przetłumaczone na francuski, włoski lub szwedzki. Polskich tłumaczeń jak na razie nie widziałem. Moja logika jest taka że im bliżej plaży tym drożej i niestety jakość coraz gorsza.
Jeśli w katalogu jest opis hotelu to warto go przeczytać kilka razy ze zrozumieniem. Teksty i zdjęcia są tak skonstruowane żeby nie zrazić klienta co pewnymi mankamentami hotelu a także abyśmy nie pytali na callcenter o szczegóły.
·        Jeśli jest napisane że hotel blisko plaży to nie znaczy że to musi być w bezpośrednim sąsiedztwie plaży. Czasami jest napisane że położony ok. 300 metrów od plaży. Tak, może być 300 m ale w linii prostej, jednak żeby dojść na plaże trzeba pokonać półtora kilometra pod górkę i z górki. Drobiazgi ale warto zapytać.
·        Kolacja odbywa się w dwóch turach, innymi słowy to bardzo duży hotel z niewystarczającą ilością miejsc w restauracji (mała jadalnia) i gdyby wszyscy przyszli na jedną turę to zapanowałby niesamowity bajzel –  jednym słowem fabryka.
·        Widok od strony ogrodu to znaczy że na pewno nie macie widoku na morze, ale nie koniecznie w hotelu musi być z drugiej strony ogród, może być ruchliwa ulica lub nieciekawe podwórko.
·        Ostatnia jak na razie uwaga dotyczy leżaków. Ci którzy byli na urlopie w innym kraju niż arabski wiedzą że leżaki na plaży są płatne i w znakomitej większości plaże są publiczne. Znaczy to tyle że hotele nic nie mają do plaż, ich utrzymania i do znajdujących się na nich leżaków. To dla większości minus, plus jest taki że nikt nas na plaży nie ogranicza, są publiczne czyli wszystkich i nikogo za razem. Możemy spacerowa plażą ile chcemy i w dowolnym kierunku. Za leżak płacimy około 5 euro za dzień. Nie spotkałem się jak do tej pory w Hiszpanii z leżakami na plaży w ramach hotelu.