poniedziałek, 14 listopada 2011

Fuerteventura cz.1

           To chyba najtańsza wyspa spośród całego archipelagu Wysp kanaryjskich. To sprawia że jest jedną z najatrakcyjniejszych wysp z perspektywy Polaków. W jakimś katalogu biura podróży zastałem opis że Fuerteventura jest romantyczną wyspą dla zakochanych. Skąd to skojarzenie. Sam nie wiem. Wynika to chyba z tego że jest bezpłciowa, oczywiście według mnie. Trudno jest jej przypisać jakąś konkretną metkę.  Po za dwiema oczywistymi atrakcjami nie ma tam niczego ciekawego dla turysty aktywnego, który chce eksplorować wyspę samemu.  Pół dnia wystarczy żeby ją sobie obejrzeć. Prawdopodobnie po kilku godzinach będziemy mieli dosyć tamtejszego krajobrazu. Jest monotonny i jednostajny. Wyspa posiada pewne atrybuty i atrakcje wspólne dla wszystkich Kanaryjskich i dwie charakterystyczne atrakcje dostępne tylko na Fuercie
           Wyspa jest w miarę jednorodna jeśli chodzi o krajobraz. Plaże są głównie piaszczyste z ładnym złotym piaskiem, poprzetykana gdzieniegdzie skalami. Chcąc spacerować plażą musimy się przyzwyczaić że po przejściu kilometra piaszczystą plażą musimy przejść następnie kilka metrów skałami i po kamieniach. To wygląda tak jakby wysoki klifowy brzeg schodził co kilometr na dół i wcinał się w ocean. W czasie spacerów przydają się trampki właśnie po to żeby bezpiecznie przejść te kilka metrów po tych kamieniach. Odradzam japonki żeby nie zwichnąć nogi. Można oczywiście rozpłaszczyć się na plaży i nigdzie się nie ruszać, będziemy mieli wtedy romantico atmosferę. Opisane plaże dotyczą fragmentu wybrzeża od Morro Jable w kierunki północnym do Jandii i jeszcze dalej. Inaczej jest na północy wyspy w okolicach kompleksu Caralejo. Tam jest ewidentna dominacja plaż piaszczystych bez skał. 
          Mój hotel to Ambar Beach. Gdzieś w okolicach Marabu. Miejscowość położona jest między miasteczkiem Jandia a Costa Calma. Nic tu właściwie nie ma oprócz kilku hoteli. Atrakcji szukamy wiec we wspomnianej Jandii i leżącym obok Morro Jable. Kolacja na mieście, zakupy lub jakaś impreza to właśnie tam się udajemy. W Marabu nie ma czego szukać, podobnie zresztą jak w Costa Calma które ma jeszcze więcej hoteli i jeszcze mniej atrakcji dla turysty. Wiem co sobie pomyślicie o tych durnych nazwach hoteli. Faktycznie nazwy są do siebie podobne i łatwo je pomylić. Większość hoteli ma w nazwie słowo Beach albo Resort. Jeśli w katalogu jest napisane że hotel jest blisko plaży to znaczy że nie jest bezpośrednio przy niej. Jeśli jest napisane że jest 500m od morza to mogę się zgadzać, ale musimy brać poprawę na to że być może trzeba będzie zejść do plaży krętą drogą ok 20 minut. Pamiętajmy że z powrotem będziemy musieli wejść pod górę do hotelu. To ważne żeby po przyjeździe nie okazało się że łomatko taki kawał do plaży i to krętą drogą. Niespodzianki bywają.
            Zawsze mnie zastanawiało co ludzie widzą w leżeniu przy basenie. Raz mi się zdarzyło i zostałem na leżakach. Uciekłem po dwóch godzinach bo nic ciekawego się wokół mnie nie działo. Obok wszyscy lezą i się opalają, nie ma kogo poobserwować bo pejzaż się nie zmienia. Można wejść do basenu, pływać lub usnąć na leżaku. No ale ile można pływać. Zapomniałem że co niektórych hotelach trzeba sobie zarezerwować leżaki rano bo potem może ich zabraknąć, a jeśli jeszcze są po śniadaniu to w mniej atrakcyjnym miejscu (czytaj dalej od basenu). Dobra koniec z tym basenem. Idziemy na plaże. Schodzimy w dół o około kilometra krętą drogą wzdłuż wąwozu. Jeśli myślicie że wszystko jest na wysoki połysk to jesteście w wielkim błędzie. Tak nie jest. Często blisko plaż i dróg dojazdowych do nich jest sporo śmieci. Tutaj tez było. Zdarzały się rozwalone śmietniki z rozgrzebanymi workami ze śmieciami. Nie jest zbyt czysto w niektórych miejscach eksponowanych na widok turysty. We wspomnianym wąwozie również leżą jakieś opony i zardzewiały złom. Taki drobiazg ale kłuje w oczy. Zawsze w pewnym miejscu stało śmierdzące powietrze. Zastanawiałem skąd taki smród bo cuchnęło zawsze w tym samym punkcie. Okazało się ze capi z hotelowego śmietnika który w końcu opróżnili na koniec mojego pobytu. Dbanie o porządek i czystość Kanaryjczykom nie wychodzi najlepiej. Tak jak mówiłem do plaży schodziłem ok 15 minut stromą dróżką.  Na plaży wiadomo rządzą przypływy i odpływy. Jak jest przypływ to nie wszędzie dojdziemy suchą stopą, bo cześć plaży jest pod wodą.  To co jest fajne w okolicach Jandii to miejsca do opalania. Dalej od morza co kilka metrów są ułożone z kamieni jakby lepianki do opalania. Są to półksiężyce osłaniające leżakujących od wiatru i oczu wścibskich. Te murki ułożone są z wulkanicznych, czarnych kamieni. Miejsca do opalania są także na klifie i na wzgórzach przy plaży, cześć jest piaszczysta i trzeba się tam wdrapać, rozłożyć ręcznik, zdjąć ubranie i się opalać. Na samym szczycie wzgórz również są usypane wały z piasku lub kamieni gdzie w ciszy można się opalać nago.
           Nudyzm jest tam standardowym zachowaniem i nikt nie widzi w tym nic złego. Nie robi się afery z tego powodu że ktoś idzie po plaży bez ubrania. Nikomu to nie szkodzi i nikt nie robi z tego afery. Idzie to idzie i…poszedł…i idzie następny. Sam miałem pewne opory żeby się rozebrać ale jak się już odważyłem to potem bardzo mi się takie opalanie podobało. Jest w tym coś wyzwalającego. Teoretycznie nie ma w tym podtekstu seksualnego. Teoretycznie bo zdarzyły mi się dwie sytuacje że ktoś podszedł do mojego legowiska i bezczelnie się na mnie patrzył. Raz zdarzyło się że robił coś jeszcze za wyjątkiem patrzenia…ale nie będę tego opisywał. Tak czy inaczej zdarza się ze co niektórzy przychodzą sobie obserwować gołe ciała. Żeby nie było wątpliwości to na pewno nie byli Polacy.

Takimi kanionami i ścieżkami często musimy iść na plażę, z górki i pod górkę. Tymi Kanionami płynie również woda w razie ulewnych deszczów które zdarzają się zimą. Nie widać tego dokładnie na zdjęciowych ale te boczne ścieżki i wąwozy są pełne różnorakich śmieci. Nie ma co pokazywać na zbliżeniach. Zdjęcie wykonano przed południem, stąd te chmury z których prawdopodobnie spadł krótki i intensywny deszcz. 
Zmierzamy w stronę Morro Jable i Jandii, poniżej plaża w okolicach Marabu, jak widać przypływ powoli ustępuje. To jest właśnie charakterystyczny pejzaż wybrzeża południowej Fuerty. Pomieszanie czarnych wulkanicznych skał i złocistego piasku. Lepiej prezentuje się to w słonecznej aurze. Wysoki klif jaki widać na zdjęciu tworzy gdzieniegdzie pieczary i małe zagłębienia, można schować się tam przed deszczem lub słońcem. 


Mniej więcej od hotelu Iberostar Palace krajobraz się zmienia, mijając ostatnie skały wchodzimy na płaską plażę bez kamieni, jedynie ze złocistym piaskiem. Długa na 2 kilometry i miejscami szeroka na pół,  jest charakterystyczna bo znajduje się tam latarnia morska, szeroka plaża kończy się dopiero w Morro Jable. Tutaj mamy tez pierwsze przebłyski słońca

Również od hotelu Iberostar Palace rozpoczyna się promenada która ciągnie się wzdłuż wybrzeża az do Morro Jable. Można pojeździć na rokach lub na rowerze, spacerowicze wybierają zazwyczaj plaże. Wzdłuż promenady są oczywiście zielone trawniki i palmy wszystko zadbane i wychuchane żeby cieszyło oko turysty, nie ma tam mowy o śmieciach takich jakie widziałem w bardziej dzikich miejscach wyspy. 

Cztery następne zdjęcia to już widok na Morro Jable, według mnie najładniejsze miasto na południu wyspy. Małe wąski, urokliwe widoki i klimatyczne tawerny sprawiają że życie trwa tu do późnych godzin wieczornych. Zabudowa jest zwarta i wymieszana. Nowe hotele i pensjonaty sąsiadują z małymi domami i kamieniczkami wybudowanymi w rożnym czasie. Zdjęcie zrobione wczesnym popołudniem obrazuje jak szybko pogoda się zmienia na Wyspach.

Ostanie zdjęcie jest właściwie nie w temat bo zostało zrobione w innym miejscu...ale cóż niech będzie. Około 3 kilometrów na północ od Marabu w stronę Costa Calma. Wykonane na wysokim klifie na który wdrapałem się w celach wypoczynkowych.

środa, 9 listopada 2011

Wyspy Kanaryjskie – intro cz.3

Mało kto z nas wyjeżdża na wyspy samemu, czyli bez pomocy touroperatora. Większość woli zapłacić pewną kwotę w biurze podróży i mieć z góry zaplanowany wypoczynek. Wybieramy jedynie rodzaj hotelu według tego co napisane jest w katalogu, rodzaj wyżywienia i właściwie to koniec załatwiania. Potem jedynie przelew na konto i czekamy ze spokojem na wymarzony urlop. Ja też tak niestety robie. Za każdym razem żałuję i wmawiam sobie że to ostatni raz z biurem i że następnym razem to przylatuje w ciemno i jakoś sobie poradzę...tak jest oczywiście do czasu. W momencie kiedy zabieram się za szukanie wypoczynku górę bierze rozsądek i moje wygodnictwo.
            Jak byłem na Kanarach to zawsze brałem opcję All Incusive i hotel 4*. Potem jak zwykle żałowałem. Może trochę to wyolbrzymiam ale po przyjeździe stwierdzałem że ten hotel to za drogi i to wyżywienie All to nie zupełnie potrzebne itp. W mojej opinii jeśli jedziemy do Hiszpanii, czy to na którąś z wysp czy do części kontynentalnej, to dla osób aktywnych na urlopie hotel 3* to maksimum jakie powinniśmy wybierać. Jeśli jedziemy z renomowanym touroperatorem to wszystko powinno być tak jak w katalogu i nie powinniśmy narzekać na obiekt 3*. W zasadzie zdarza się że nie bardzo zdążymy wyłapać różnice miedzy hotelem 3 i 4 gwiazdkowym w ciągu tygodniowego pobytu. Tutaj wiele osób może się ze mną nie zgodzić twierdząc że różnice są i oczywiście mają rację. Wydaje mi się jednak ze nie są na tyle wielkie żeby trzeba było znacznie dopłacać do lepszej klasy obiektu. Na Gran Canarii i Lanzarote byłem w hotelach sieci Riu. Sieć ma bardzo bogatą ofertę na wszystkich wyspach, są to obiekty 4* i 5*. Istnieje przekonanie że sieć Riu ma też swój jakby oddzielny standard dla swoich hoteli. Tu należy się zgodzić bo wyposażenie jest często identyczne. Sprawdziłem na podstawie tych dwóch wspomnianych wyżej wyjazdów. Pokoje miały identyczne fasony mebli które różniły się tylko kolorem tapicerki. Układ okien, wielkość a nawet glazura w łazience były identyczne. Standardy obsługi, serwowania posiłków i doboru potraw też jest raczej zbliżona. Jeżeli byliście raz w hotelu Riu i macie mieszane uczucia to ostrzegam że na innej wsypie inny hotel Riu będzie bliźniaczo podobny. Są osoby które bardzo cenią te hotele właśnie za to ze nie serwuje im się niespodzianek. Ja spróbowałem dwa razy i na razie wystarczy.
            Wyżywienie to nie zawsze musi być All. Na początku informuje że tam nie bardzo dopisywał apetyt. Dużo się pije wody w ciągu dnia, natomiast apetyt ustępuje. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć że dwa posiłki i jakiś fastfood pomiędzy wystarczy w zupełności. Dlatego ja odradzam All Incusive. To jest dobre jak siedzimy w hotelu od rana do nocy. Łazimy wtedy od jednej restauracji do drugiej i od baru do baru. Tylko czy taki urlop ma sens? Ci którzy spędzają dzień poza hotelem to i tak opcji All nie wykorzystają. W zupełności wystarczy opcja HB lub BB. Tak dla uściślenia HB to śniadania i obiadokolacje (zazwyczaj serwowane w formie bufetu w określonych godzinach). BB to opcja ze śniadaniami w cenie, inne posiłki to albo dopłacamy i spożywamy w hotelowej restauracji albo stołujemy się na mieście. Warto zwrócić uwagę na tą ostania opcję. Wiele osób pomyśli że zwariowałem bo opcja All Incusive to taka moda i każdy chce jechać obecnie na wakacje All. Ja już nie chce. Jak jadamy kolację na mieście to te posiłki są lepszej jakości, śmiem twierdzić że jakość posiłków w formule All jest po prostu słaba i nikt się do tego nie przykłada za bardzo i nie rozczula. Jedzenie jest wstawiane na szwedzki stół, potem co chwilę donoszone hurtowe ilości makaronów, ziemniaków i innych, wszystko jednak jakieś bez smaku i bez wyrazu, uniwersalnie czyli właściwie dla nikogo. Jeśli hotel jest duży to kolacja wygląda raczej jak głośny targ bo wszędzie jest mnóstwo ludzi z talerzami, są kolejki do co lepiej wyglądających potraw, gdzie niegdzie kręcą się jeszcze dzieci również z talerzami, z których często spada coś na podłogę i ten cały posiłek All wygląda jak taki chlew z białymi obrusami. To nie ma nic wspólnego z rytualnym spożywaniem posiłku restauracji. Takie to kiepskie ogólnie. Jakość opisana, teraz różnorodność. Jak idziemy wieczorem na miasto to tawern jest bardzo dużo, jedna obok drugiej. Każda serwuje inny rodzaj kuchni. Domyślam się że nie wszystko jest takie pyszne i zjadliwe ale zawsze mamy wybór, jest chińskie, pizzerie, tureckie jedzenie i  wreszcie Mc Donalds czy KFC. Do wyboru do koloru. W opcji All posiłki każdego dnia są bardzo podobne, zmieniają się jedynie sosy w gulaszu. Wreszcie cena. Za Lasagne z mięsem płaciłem na Lanzarote ok. 8 euro. Zestaw Big Maca na Gran Canarii to wydatek ok. 7-9 euro. Nie ma tragedii z tymi cenami trzeba tylko rozsądnie wybierać knajpę. Kelnerzy są bardzo uprzejmi i oczywiście mówią po angielsku nie ma problemu żeby wybrać cos z menu. Osoby które nie znają ni w ząb angielskiego mogą mieć faktycznie problem. Zauważyłem że menu w restauracjach jest obowiązkowo po angielsku hiszpańsku i niemiecku, dodatkowo zdarza się że karty są przetłumaczone na francuski, włoski lub szwedzki. Polskich tłumaczeń jak na razie nie widziałem. Moja logika jest taka że im bliżej plaży tym drożej i niestety jakość coraz gorsza.
Jeśli w katalogu jest opis hotelu to warto go przeczytać kilka razy ze zrozumieniem. Teksty i zdjęcia są tak skonstruowane żeby nie zrazić klienta co pewnymi mankamentami hotelu a także abyśmy nie pytali na callcenter o szczegóły.
·        Jeśli jest napisane że hotel blisko plaży to nie znaczy że to musi być w bezpośrednim sąsiedztwie plaży. Czasami jest napisane że położony ok. 300 metrów od plaży. Tak, może być 300 m ale w linii prostej, jednak żeby dojść na plaże trzeba pokonać półtora kilometra pod górkę i z górki. Drobiazgi ale warto zapytać.
·        Kolacja odbywa się w dwóch turach, innymi słowy to bardzo duży hotel z niewystarczającą ilością miejsc w restauracji (mała jadalnia) i gdyby wszyscy przyszli na jedną turę to zapanowałby niesamowity bajzel –  jednym słowem fabryka.
·        Widok od strony ogrodu to znaczy że na pewno nie macie widoku na morze, ale nie koniecznie w hotelu musi być z drugiej strony ogród, może być ruchliwa ulica lub nieciekawe podwórko.
·        Ostatnia jak na razie uwaga dotyczy leżaków. Ci którzy byli na urlopie w innym kraju niż arabski wiedzą że leżaki na plaży są płatne i w znakomitej większości plaże są publiczne. Znaczy to tyle że hotele nic nie mają do plaż, ich utrzymania i do znajdujących się na nich leżaków. To dla większości minus, plus jest taki że nikt nas na plaży nie ogranicza, są publiczne czyli wszystkich i nikogo za razem. Możemy spacerowa plażą ile chcemy i w dowolnym kierunku. Za leżak płacimy około 5 euro za dzień. Nie spotkałem się jak do tej pory w Hiszpanii z leżakami na plaży w ramach hotelu.

niedziela, 30 października 2011

Wyspy Kanaryjskie – intro cz.2

           Długo zastanawiałem się które zdjęcia oddadzą charakter poszczególnych wysp. Na początek zamieszczam trzy fotografie. Starałem się wybrać najlepsze i najciekawsze zdjęcia. Trudno jest z czterystu wybrać zaledwie trzy. W miarę jak będę pisał o poszczególnych wyspach galeria tematyczna będzie zwiększana.

Poniżej wybrane zdjęcie z Gran Canarii, widok na Plażę Amarodes (oryg. Playa del Amadores). Plaża została w całości wykonana siłami człowieka w latach 70-tych XX wieku. Warto zwrócić uwagę na infrastrukturę wokół plaży. Do dyspozycji gości są tu dwa parkingi jeden widoczny a drugi podziemny. W odległości około 1 kilometra znajduje się węzeł z drogą szybkiego ruchu o tej samej nazwie. Ten różowy półksiężyc zaraz koło plaży to górna promenada, pod nią znajduje się pasaż handlowy i gastronomiczny. Lokale znajdują się na poziomie plaży. W prawej części zdjęcia widzimy półokrągły budynek przyklejony do skał. To nic innego jak hotel a właściwie jego część. Celem takiej architektury jest jak najmniejsza ingerencja w krajobraz wyspy. w tym przypadku upodobnienie budynku do skały. Mam wrażenie że to zdjęcie obrazuje najbardziej charakter Garn Canarii. Wyspy maksymalnie wykorzystanej pod działalność turystyczną i zmienionej najbardziej dla turystów. 
Niżej mamy zdjęcie z Fuerty. Zostało zrobione gdzieś w okolicy miejscowości Marabau, znajdującej się na południowym ogonku wyspy. Widzimy krajobraz wybrzeża jakie dominuje w południowej części, na północy plaże wyglądają nieco inaczej. Jak otwierałem album z tego wyjazdu to myślałem że nic ciekawego nie znajdę, na marginesie dodam że ta wyspa podoba mi się najmniej. Jakież było moje zdziwienie kiedy zmalałem kilka ładnych krajobrazów. w sam raz na tytułowe zdjęcie. Wypad był w lutym 2011 r,, pogoda jak na załączonym obrazku.Warto spojrzeć dokąd sięga morze, jest w fazie przypływu, zrobiłem je ok 11 przed południem. Tabela pływów jest dostępna w każdej recepcji bez opłat, nawet jeśli nie uprawiamy sportów wodnych warto się w nią zaopatrzyć.



Na koniec Lanzarote. Może trochę przewrotnie ale tu nie ma na reklamującym zdjęciu plaży, bo w końcu ile można? Element charakterystyczny tego miejsca to wulkany a właściwie park narodowy Timanfaya z wulkanami w roli głównej. Śmiem twierdzić że to główna atrakcja na Lanzie. Widzimy na nim rurę która jest wwiercona w ziemię (teren wulkaniczny), gdzie temperatura 10 metrów pod ziemią wynosi około 600 stopni Celsjusza. Pracownicy Parku demonstrują potęgę wulkanu i wlewają w ta rurę wiadro wody, po kilku sekundach para wodna pod dużym ciśnieniem wylatuje na powierzchnię i mamy coś na kształt gejzeru. Zdjęcie wykonano w lutym 2010.

Wyspy Kanaryjskie – intro

Wyspy Kanaryjskie to archipelag siedmiu głównych wysp: Teneryfa, Fuerteventura, Gran Canaria, Lanzarote, El Hierro, La Palma i La Gomera i sześću mniejszych. Na główne wyspy możemy dolecieć bezpośrednio z Polski. Biura podroży posiadają sporą ofertę na Kanary. Reguła jest oczywiście taka że im mniejsza wyspa tym oferta słabsza. Zarówno jeśli chodzi o wybór hoteli jak i terminy przelotu. Ja byłem na trzech wyspach do tej pory. Widziałem Lanzarote, Fuerteventura i Gran Canarię. Także jeśli będę coś pisał o Kanarach ogólnie to na podstawie tego co widziałem na tych trzech wyspach. Jeśli w jakiś sposób minę się z prawdą proszę mnie upomnieć w wiadomości.
Z Warszawy lecimy od 5 do 6 godzin. W zależności na jaką wyspę się udajemy i jaka jest kolejka oczekujących na lądowanie na lotnisku. W szczycie sezonu ruch lotniczy jest bardzo duży. Leciałem czarterem z biurem podróży bo tak najtaniej i najszybciej. Możemy lecieć co prawda samolotem rejsowym z przesiadką w Madrycie ale wyjdzie nas drożej i będzie to trwało dłużej. Szkoda się na ten temat rozpisywać. Komunikacja miedzy wyspami to oczywiście samoloty linii BinterCanarias i wszystko co pływa czyli głownie promy i katamarany.
Pogoda na Wyspach jest wspaniała. Jak dla mnie rewelacyjna. Byłem w zimie, w lutym ok. 24-27 stopni, temperatura oceanu niby Bałtyk w sezonie ok. 21 stopni. W zimie należy przygotować się na pewne anomalia pogodowe. Zdarzają się deszcze i jeśli już pada to są to konkretne ulewy, krótkie ale bardzo intensywne. Zdarzało się w zimowych miesiącach ze rano jak wychodziłem na plaże to niebo było zachmurzone, tak do godziny 10 – 11 przed południem. Nie rzadko zdarzał się intensywny deszcz. Zaraz potem  chmury odpływały i wychodziło słońce i tak do wieczora już bez rewolucji. Nawet zimą trzeba pamiętać żeby smarować się tymi wszystkimi kremami ochronnymi i do opalania. To czego tak bardzo nie lubię ratowało mnie nie rzadko przed oparzeniami. Nawet jeśli jedziemy w lutym i temperatura oscyluje w granicach 25 stopni to musimy uważać na słońce. Pamiętajmy że znajdujemy się w innej szerokości geograficznej, gdzie szybciej się opalamy. Latem temperatury są około 30 stopni i jest naprawdę gorąco. Chłodzi nas wiatr od strony oceanu, jest porywisty i zazwyczaj chłodniejszy. Napisałem zazwyczaj jest chłodniejszy bo to nie reguła. Latem częściej zdarza się cos takiego jak Calima. To gorący wiatr z nad Afryki niosący ze sobą drobinki saharyjskiego piasku. Niezwykle gorący i suchy. Na całe szczęście znam go jedynie z opowiadań. Zaprzyjaźniona recepcjonistka z Fuerty mówiła że nie ma wtedy czym oddychać i najlepiej nie wychodzić z domu. Jeśli już wychodzą to często w mokrych lub wilgotnych ubraniach. Ile w tym prawdy jeszcze nie wiem.
Wyspy są do siebie podobne. Nie są identyczne ale podobne, pochodzenie wulkaniczne zapewnia podobną budowę skalną i krajobraz zwłaszcza jak jedziemy przez nie samochodem. Wydaje się wtedy że wszystko jest jednostajne i monotonne. Krajobraz plaż i ogólnie wybrzeża jest już nieco inny na każdej. Ale element wspólny czyli wulkaniczne pochodzenie kształtuje główny krajobraz tych wysp. O plażach będzie gdzie indziej. Zieleni i kwitnącej roślinności jest więcej zawsze zimą. Byliśmy w lutym to wszystko kwitło, niczym w Polsce w maju, byłem w sierpniu to miejsca gdzie siłą rzeczy nie mogą być nawadniane po prostu wysychały na pieprz, dominowały karłowate roślinki w szarych i piaskowych kolorach. Tam gdzie są turyści to i jest zieleń. Przy hotelach i w miejscowościach turystycznych wszystko jest nawadniane także i tej roślinności jest sporo. Wystarczy jednak wybrać się na dłuższy spacer lub wycieczkę pieszo to zobaczymy jak słońce wypala tą ziemię. Jak napisałem ze wyspy są podobne to także dla tego że niestety przemysł turystyczny sprowadził wybrzeża tych wysp do jednego wspólnego mianownika. Rzędy hoteli promenady kafejki i restauracje są do siebie podobne. Nie wspomnę o pamiątkach które w większości różnią się od siebie napisem wyspy na której są sprzedawane a i tak 90% z nich jest made in China


Pokaż Wyspy Kanaryjskie na większej mapie

Gdynia cz.3

             Skwer Kościuszki jest połączony z Parkiem Rady Europy, przechodzimy przez park i dochodzimy do plaży i bulwaru. Bulwar nosi nazwę Feliksa Nowowiejskiego. Mniejsza o nazwę. Bulwar robi bardzo pozytywne wrażenie, jest bardzo estetyczny i czysty. Wzdłuż są rozlokowane restauracje i kawiarnie, niestety raczej drogie. Są ławeczki i parasole, przestrzeń publiczna jest ładnie zagospodarowane. Wspomniany projekt został nagrodzony w konkursie architektonicznym na portalu Gazeta.pl. Plaża nie jest duża. Ma kształt trójkąta i zwęża się w kierunku Sopotu. Woda w zatoce jest…jest woda i to wystarczy, nie będę się zagłębiał w jakość i czystość bo sami możemy się domyśleć że najczystsza nie jest. Kąpielisko w sierpniu było otwarte. Nie było widać sinic i niczego podobnego. Ale bywa różnie z tą wodą. Na plaży jest ciasno, można sobie obserwować osoby na ręcznikach obok. Każdy patrzy na to co chce. Oprócz leżenia i opalania można pograć w siatkówkę. Fajne urozmaicenie. Jak byliśmy w sierpniu to akurat były rozgrywki drużyn z Gdyni. Jeśli chodzi o jedzonko to tak jak wspomniałem przy samej plaży jest dosyć drogo, widać tam lanserskie zapędy rodem z Sopotu. Jeśli chcemy zjeść taniej musimy wrócić na Świętojańską lub 10-go lutego. Są sieciówki takie jak Pizza Hut czy Sphinx. Mc Donalds’a w centrum nie widziałem. Najbliższy jest chyba przy ulicy Morskiej w kierunku do Rumi, bez sensu żeby taki kawał iść na obiad. Jeśli chcemy coś na szybko to jest kilka kebabów. Jeden szczególnie przypadł nam do gustu. Oznaczony jest na mapie bardzo łatwo do niego trafić gdyż znajduje się blisko Skweru przy Świętojańskiej.
                Wracamy na nabrzeże (bodajże) Pomorskie. Na nabrzeżu jest oceanarium (niezbyt ciekawe) są okręty (Błyskawica) i żaglowce (Dar Pomorza). Jeśli dzień jest bardzo upalny to na Nabrzeżu jest milej z tego względu że mocno wieje. Powietrze jest ostre i rześkie w sam raz dla osób które kiepsko znoszą upały. My opalaliśmy się leżąc na ławkach. Pamiętam z dzieciństwa że tam zawijały statki wycieczkowe z Helu i Jastarni. Nazywały się Rubin i Szafir, nie wiem do końca czy jeszcze pływają. Rejsy po zatoce do Helu czy Sopotu wykonują inne jednostki. Widzieliśmy statek wzorowany na statku pirackim rodem z Piratów z Karaibów. Dla mnie to nic ciekawego. Co niektórzy jak go widzieli to im kolana miękły na taki widok. W takich sytuacjach wychodzi jak różni czasem jesteśmy w naszych związkach.

sobota, 15 października 2011

Gdynia cz.2

            Zdaje sobie sprawę ze spośród odwiedzających trójmiasto Gdynia nie zawsze będzie się kojarzyć z atrakcjami turystycznymi. Wiadomo Gdańsk to: Stare Miasto, Fontana Neptuna, Długi Targ czy wreszcie Jarmark św. Dominika. Z pewnością Gdańsk kojarzy nam się również z wielowiekową tradycja i burzliwą historia miasta począwszy od króla Piasta aż do czasów współczesnych czyli Solidarności. Zwłaszcza to ostanie budzi zaciekawienie wśród zagranicznych gości, mam już jakoś to zobojętniało.
Sopot także potęguje wiele spostrzeżeń: dla pokolenia moich rodziców to kurort ze sławnym Grand Hotelem, Opera leśna z corocznym festiwalem a także molo. Dzisiejszy Sopot to miejsce dla dobrego lansu, pełne drogich klubów i restauracji przy Monte Cassino. W większości bawią się tu ludzie z grubszym portfelem. Ci mniej zasobni w gotówkę albo udają i uskuteczniają wielkopańskie zachowania albo próbują ogrzać się w blasku bogatszych kolegów i ich drogich samochodów. Podział ról jest w Sopocie doskonale widoczny, ot po prostu społeczeństwo w pigułce.
            Reasumując, Sopot i Gdańsk budzą skojarzenia głownie turystyczne. Wspomniane obiekty sprawiają że te miejsca przyciągają turystów. Tak już jest że przez wiele lat oba miasta kreowały swój wizerunek i pracowały na miano miasta turystycznego. W przypadku Gdyni jest zgoła inaczej. To miasto również budzi skojarzenia ale nie koniecznie takie aby miała tu ściągać rzesza turystów. Historia Gdyni jest nieporównywalnie krótsza od  historii Gdańska. Tylko czy zawsze wszystko musi się rozchodzić i tą historię…kogo to w ogóle interesuje. Postaram się nie zanudzać tu wywlekaniem zaszłości bo to nie o to tutaj chodzi. Jeśli będę sięgał do historii to tylko w razie koniecznoś○ci.
            Jak wracaliśmy do Gdyni po wieczorze w Gdańsku lub Sopocie to uderzał nas spokój i cisza. Dziwne jak w środku miasta może być cicho ale tak faktycznie bywa w Gdyni późnym wieczorem. Gwar Sopotu jest w żaden sposób nie porównywalny do tego co panuje u północnego sąsiada. Nawet w sobotę wieczorem jest stosunkowo spokojnie żeby nie użyć słowa sennie i prowincjonalnie. Dobrze, zostajemy przy słowie senny, prowincjonalny ma negatywne konotacje. Podział ról w trójmieście jest jasno określony głośno bawimy się głównie w Sopocie.
            Życie za dnia i jako takie życie nocne skupia się tu wzdłuż dwóch osi. Pierwsza to ulica 10-go Lutego i jej przedłużenie czyli Skwer Kościuszki, przebiega od zachodu, od okolic dworca w stronę morza i kończy na najbardziej reprezentacyjnym nabrzeżu portowym. W miejscu gdzie można obejrzeć Dar Pomorza i Błyskawicę. Druga oś o przebiegu północ południe to ulica Świętojańska. Formalnie lub nieformalnie główna ulica gdyńskiego śródmieścia.
            Kilka rzeczy mi się tam podoba. Fajnie że ulice w centrum są wąskie. Nie ma czegoś takiego że trzeba przechodzić kładką nad ulicą albo podziemiami. Są wąskie to znaczy mają po jednym pasie ruchu w każdym kierunku. 10-go Lutego ma bodajże dwa ale nie jest jakaś wielka. Dodatkowo jest dużo parkingów bezpośrednio przy ulicach przez co sporo ludzi kręci się po śródmieściu. Nie ma takiej sytuacji że kierowca jest wrogiem ostatecznym i jest zdany sam na siebie. Zaparkować auto jest gdzie. Zabudowa jest gęsta, tworzy pierzeje. Nie ma pustych działek i nie wiadomo czemu służących obiektów. Na dołach kamienic są usługi handel i gastronomia a na górze mieszkania. Bardzo fajnie że w centrum mieszka sporo ludzi bo nie tworzy nam się pustynia po 18-tej jak kończy się prace. Zabudowa jest głównie modernistyczna. Jak wiadomo Gdynia była zaplanowana i budowana w dwudziestoleciu międzywojennym To szczyt modernizmu w architekturze. Architektura tego miasta jest pełna wartościowych obiektów z tamtych lat. Przez większość z odwiedzających jest to niedoceniane. Niestety nie potrafimy odróżnić kamienicy zbudowanej przed wojną od siermiężnego bloku z ery późnego Gomułki. Dla wielu z nas jest nie ma między tym różnicy. Warto sobie zdać sprawę że nie wszystko co nie ma na sobie rzeźbień musi być blokiem. Nie będę się rozpisywał za bardzo o architekturze tego miasta bo nie jestem znawcą tematu. Postaram się wstawić film żeby dało się zauważyć specyficzną urbanistykę i zabudowę tego miejsca. 
          Centrum jest zadbane. Na ulicach jest stosunkowo czysto. Kilka ulic przeszło rewitalizację. Świętojańska jakiś czas temu przeszła kapitalny remont i poprawę estetyki takich obiektów jak latarnie, chodniki i mała architektura. Jest to zauważalne gołym okiem, rzeczywiście to bardzo atrakcyjne i charakterystyczne miejsce. Pomyślano o takich elementach jak zieleń. Ulica jest ruchliwa nie ma żadnych ograniczeń w ruchu kołowym. Pełna dostępność dla pieszych, pasażerów komunikacji miejskiej jak i użytkowników samochodów sprawia że to miejsce tętni życiem. Warto się przespacerować, zjeść obiad czy napić piwka. Ogródków letnich jest sporo. Ze Świętojańskiej odjeżdżają tez autobusy i trolejbusy w każdym kierunku. Ale czy koniecznie warto się tam wybierać to rzecz do dyskusji.

            To do czego można się przyczepić to postępująca kolonizacja śródmieścia przez Kebaby i Banki. To tendencja ogólnokrajowa a nie specyfika tego miejsca. No cóż, jest popyt mus być i podaż, dokładniejsze wyjaśnienia są raczej zbędne.

            W miejscu gdzie prostopadle zbiegają się wspomniane ulice rozpoczyna się Skwer Kościuszki. To spory kawał placu częściowo zagospodarowanego zielenią. Jest fontanna są ławeczki jest miło. Po obu stronach skweru jakby dokoła biegnie ulica, mało ruchliwa Jana Pawła II. Możemy dojechać aż na samo nabrzeże samochodem i wygodnie zaparkować. Kolejny plus. Miło wspominam to miejsce bo tam zaprawialiśmy się przed imprezą. Pamiętam…hm…orzechówka. Nie ma meneli i jest całkiem bezpiecznie. Można posiedzieć zapalić papieroska, wypić piwko i stąd dalej ruszyć w miasto. Co prawda nie wolno pić i palić w miejscach publicznych i ja do niczego takiego nie namawiam ale daje wskazówki gdzie można zacząć sobotnią imprezę. Idąc dookoła Skweru a potem nabrzeżem mijamy wiele knajp i tawern, prawdopodobnie część z nich otwarta jest tylko w sezonie. Są kebaby, gofry, lody włoskie i inna temu podobna infrastruktura wakacyjna. Naprzeciw Akademii Morskiej, już na nabrzeżu jest restauracja Róża Wiatrów. Jak byliśmy tam w sobotę to była niezła impreza. Zapewniam was wszystkich że tutaj usłyszymy stukotu szpilek rodem z Monciaka. Tutaj lans ustępuje dobrej zabawie. W restauracji odbywają się dancingi. Nam się bardzo podobało, pozytywne miejsce. Zupełnie różne od lanserskiej sieczki jaka się nam wszędzie wciska. Średnia wieku to około 35 lat.. Polecam c.d.n.




środa, 7 września 2011

Wambierzyce zdjęcia,

Poniżej zdjęcia, większość pochodzi z lutego 2013, kilka z kwietnia 2006, starałem się zaznaczyć te które były robione w wiosennej aurze. 
Widok ogólny na plac przed Bazyliką, 

Główna część Kalwarii widziana ze schodów przed Bazyliką

Charakterystyczna brama wjazdowa do Wambierzyc rozpięta między kamieniczkami, wjazd od strony Polanicy Zdroju, zdjęcie wykonane w kwietniu 2006r.

Widok na Kościół i Bazylikę w oprawie wiosennej ze szczytu gdzie znajduje się droga krzyżowa, kwiecień 2006r.

Widok na Kościół i majestatyczne schody od strony miasta

Charakterystyczne żarówki podświetlające świątynię.


Skromna fasada od strony cmentarza 


Dwa zdjęcia wnętrz naw bocznych


Jedna z wielu stacji drogi krzyżowej, kwiecień 2006

Główna część Kalwarii, 



To samo co wyżej ale w wiosennej oprawie, kwiecień 2006.



Wambierzyce


W Wambierzycach byłem 3 razy. Pierwszy raz w głębokich latach 90 tych z wycieczką szkolną  Wtedy to miejsce nie zapadło mi w pamięci. Nic szczególnego tam dla mnie nie było. Byłem w takim wieku że kościoły i pielgrzymki mnie nie szczególnie interesowały, zabytki tym bardziej. Prawdopodobnie nawet nie wiedziałbym że tam byłem gdyby nie jedno zdjęcie, odgrzebane gdzieś zupełnie nie dawno. Może taki to urok wycieczek szkolnych a może mojego charakteru że jakoś program wycieczki to jedno, a ja moje widzimisie drugie. To chyba kwestia wieku.
Dwie późniejsze wycieczki do tego miasteczka to już nie kwestia przypadku. Świadomie podczas pobytu w Kotlinie Kłodzkiej sam chciałem tam zajrzeć. Coś pamiętałem z przed kilku lat, ktoś mi coś dopowiedział i stwierdziłem że trzeba pojechać. Wiele osób z którymi rozmawiałem i które odwiedziły tamte rejony twierdzą że Wambierzyce nie są "Top of the list" wśród miejsc wartych zobaczenia w tamtym rejonie. Samo miejsce nie ma również takiej reklamy jak kłodzkie uzdrowiska (Kudowa, Duszniki, Polanica i Lądek.). Choć wymienione zdroje nie błyszczą jednakowym blaskiem to jednak ich nazwy coś znaczą i  są powszechnie rozpoznawalne. O Wambierzycach wiele osób po prostu nie wie i najprawdopodobniej nigdy się nie dowie. Dla pielgrzymów i organizacji kościelnych to miejsce jest dobrze znane z powodu bazyliki Nawiedzenia NMP. Turyści nastawieni na świeckie atrakcje omijają ta miejscowość szerokim łukiem.
Wambierzyce to niewielka wieś odległa o ok. 8 km od Polanicy Zdroju. Terytorialnie należy do gminy Radków, dojechać do niej najłatwiej drogą wojewódzką nr 388. Miejscowość nie ma charakteru wiejskiego, raczej małego miasteczka, z kamieniczkami, rynkiem itp. Zabudowy typowo wiejskiej tutaj nie znajdziemy. Jak byłem tam ostatnio całość wizualnie nie prezentowała się najlepiej a to ze względu na zły stan kamienic, ulic i chodników. Od znajomych wiem że powoli zmienia się to na lepsze. Stan zabytków pozostawiał wiele do życzenia. Brakuje tu sporo pieniędzy aby temu miejscu przywrócić blask. Nagromadzenie zabytków jest tu spore, biorąc oczywiście pod uwagę relatywnie mała liczbę mieszkańców i niewielką powierzchnię. Być może ze względu na taką rozbieżność finansowanie jest skromne.
Wszystko, no może większość atrakcji obraca się wokół pielgrzymkowych tradycji tego miejsca. Głównym punktem i wycieczek jak i samej miejscowości jest wspomniana wyżej Bazylika. W tym miejscu należy się pewne wytłumaczenie. Nie jestem członkiem żadnej grupy pielgrzymkowej, nie przepadam też za chodzeniem i zwiedzaniem każdego kościoła za względu na jego zabytkowe wyposażenie. Nie mam nic przeciwko zwolennikom takiej turystyki, ale sam nie jestem tego wielbicielem. Jak zawsze jest jednak pewne "ale". Są obiekty sakralne które zobaczyć warto, ze względu na nadzwyczajną wartość architektoniczną, bardzo ważne miejsce w historii kraju lub nawet ze względu na rozmach i gabaryty samego obiektu. W przypadku Wambierzyc ostatni punkt był przyczyną do odwiedzenia tego miejsca. Bazylika zajmuje centralne miejsce we wsi i razem ze swoimi majestatycznymi schodami jest ogromna. Takie wrażenie być może jest poniekąd złudne gdyż kościół jest wepchnięty w bardzo ciasną i raczej małą zabudowę. Jest obiektem dominującym wśród okolicznej drobnej zabudowy. Wchodzi się do niej z głównej ulicy i jakby małego placu. Kościół jest z każdej strony przyklejony do kamienic obok. Położony jest na zboczu więc tym bardziej przytałacza całą miejscowość gabarytami. Powyżej, na wzgórzu znajduje się cmentrarz parafialny. Sanktuarium to budynek w stylu barokowym. Jak każdy wie z lekcji polskiego "przerost formy nad treścią" i w tym przypadku tak również jest. Świadczyć może to tym sama lokalizacja. Wybitnej wartości architektonicznej tu nie znalazłem (z podkreśleniem "wybitnej"). Barokowych kościołów mamy w całej Polce mnóstwo i ten również jest do nich podobny. Odróżnia go jedynie wielkość i prawdopodobnie wyposażenie. Ale nie będę tu się wdawał w szczegóły. Tak jak wspomniałem kościół jest poddawany pracom remontowym i zmienia się,  to bardzo dobrze bo jakieś dwa, trzy lata temu elewacja kościoła jak i wnętrze były bardzo zaniedbane. Rewitalizowane są również schody przed bazyliką które same w sobie są atrakcją, ich ilość w poszczególnych segmentach nie jest przypadkowa. Liczbami nawiązują do życia i męki Jezusa Chrystusa, statystki schodów tu nie przytoczę. Tak na marginesie dodam że wiele nazw geograficznych znajdujących się w Wambierzycach lub okolicy również nawiązuje bezpośrednio do Pisma Świętego. Mamy tu Golgotę, Cedron i inne. Bazylika ma jeszcze jeden element charakterystyczny. Mam tu na myśli iluminację (lub podświetlenie) kościoła. Elewacja jest opleciona żarówkami tak aby podświetlenie uwidoczniało zarys samego kościoła jak i ważniejszych elementów elewacji czyli balustrad, okien, gzymsów, portyków i innych. Obecnie zabytki podświetlane są od dołu. To znaczy że potężne reflektory są w podłożu blisko kościoła, dając strzelisty snop światła od dołu ku górze obiektu. W Wambierzycach jest inaczej. Obrazowo napisze że żarówki z dużym gwintem takie jakich używamy w domach są umiejscowione jedna jad drugą co ok. 20 cm. Pierwsze wrażenie patrząc na bazylikę z oddali nie jest właściwe. Podświetlony kościół na pierwszy rzut oka nie przypomina obiektu sakralnego. Może pałac? lub coś w tym stylu ale nie kościół…
W Wambierzycach jest również ruchoma szopka i Kalwaria. Zwarzywszy na małą powierzchnię warto zobaczyć te dwa obiekty. Kalwaria znajduje się na przeciw bazyliki na wzgórzu. Najciekawsze jest jej położenie, częściowo we wsi, częściowo w lesie i parku, a reszta na polanie. Wszytko natomiast na naturalnym zboczu z ładnym widokiem na całą miejscowość i na sanktuarium oczywiście.

Wambierzycom zarzuca się kicz i barok w najgorszym tego słowa znaczeniu. Trochę to przez tą iluminację rodem z Disneylandu, trochę przez przeskalowanie kościoła względem samej miejscowości no i wreszcie przez ogólnie zaniedbaną wieś jaką są Wambierzyce (przynajmniej ta świecka część). Jest w tym na pewno ziarnko prawdy, ale nie należy nigdy generalizować i przekreślać całości. Według mnie to daleko idąca niesprawiedliwość. Nie można  powiedzieć że wszystko jest tu na "nie". Takie opinie też słyszałem. Czy wszystko w dzisiejszych czasach musi być zrobione na wysoki połysk i według ściśle utartych zwyczajów, konkretnie według panującej modły? Niektóre miejscowości turystyczne ewoluują i zmieniają się dla turysty. Podąża się ściśle utartymi schematami innych miast, ośrodków czy pojedynczych obiektów. Naśladuje się tych którym udało się ściągnąć większa ilość gości, w domyśle osiągnąć jakiś sukces dla tej miejscowości. Takie naśladownictwo ma wiele zalet, główną jest to że cele naszych wypraw zmieniają się dla nas i na nasze potrzeby. Cóż chcieć więcej? Wadą jest to że coraz trudniej nas turystów zaskoczyć czymś zupełnie nowym. Wiele miejsc już widzieliśmy, to jest podobne do tego, a tamto właściwie takie samo, podobnie mieliśmy tu, a takie coś to ja już widziałem, nic mnie już w Polsce nie zaskoczy itp. Takich wypowiedzi jest dużo wśród masowych turystów, przyznaje że takie gadanie również mi się włącza od czasu do czasu. Inne miejsca mają blichtr i splendor, ten oryginalny lub taki tymczasowy z metką made in Taiwan, gdzie po pewnym czasie mamy ich dosyć bo jest nijakie, takie same jak inne. Możemy w takich miejscach wypoczywać ale nie szczególnie zapadają w pamięć. Wambierzyce są inne.  Na pewno nie ulegają modzie. Tutaj czas jeżeli się nie zatrzymał to płynie bardzo powili, swoim rytmem. Być może ta niezmienność tego miejsca tworzy klimat zaściankowości, dla mnie bardzo przyjemny klimat.

P.S. (dopisano 11.02.2013)
Po raz kolejny przejazdem odwiedziłęm Wambierzyce. Nic sie tam nie zmieniło. Niestety nadal jest tam trochę biednie. Bazylika niewiele się zmieniła wizualnie, nadal jest nieco zaniedbana. Poprawiono za to drogę wojewódzką nr 388 z Polanicy Zdroju. Jest co prawda kręta ale już bez dziur. Łatwiej jest się zatem dostać to tej malowniczej miejscowości. Post ze zdjeciami z Wambierzyc również edytuje i dodam kilka nowych. Co prawda pogoda nie rozpieszczała i nie miałem dobrej aury do fotografowania ale uzupełnię galerię zdjęciami z zimową aurą.

poniedziałek, 5 września 2011

niedziela, 4 września 2011

Gdynia cz.1


Wypad na kilka dni nad Bałtyk nie powinien nastręczać wielu problemów organizacyjnych. Nie ma konieczności planowania wyjazdu z dłuższym wyprzedzeniem. Jak zwykle mając dwa dni wolnego i weekend udało mi się odwiedzić trójmiasto na 4 dni. Taki urlop w pigułce. 7 dni nad morzem w jednej miejscowości to stanowczo za długo. Miasta takie jak Władysławowo, Jastarnia i inne podobne są bardzo dobre ale przy pewnej pogodzie. W momencie gdy niebo jest zachmurzone lub pada deszcz robi się problem. Wszyscy wiemy jak szybko kończy się rodzinna atmosfera w momencie gdy psuje się pogoda. Jak na złość nas również opuszcza dobry humor i wychodzą z nas złe emocje które nawzajem na sobie wyładowujemy.
            Właśnie trójmiasto daje maksimum możliwości spędzenia wolnego czasu nawet w przypadku niepewnej pogody. Połączenie wczasów nad morzem i miejskiego zwiedzania jak dla mnie jest strzałem w dziesiątkę. Wybór miejsca noclegowego to wypadkowa ceny i naszego „podoba mi się” „może być”. Ja Gdynię lubię bardzo wiec stanęło na moim.  
            Całe trójmiasto jest bardzo dobrze ze sobą skomunikowane. Kolejka SKM to komunikacyjny kręgosłup aglomeracji co bardzo ułatwia turystom przemieszczanie się między Gdynia, Sopotem i Gdańskiem. Wynajęliśmy kawalerkę dla dwóch osób w sam raz. Pokój z aneksem kuchennym i łazienką. Niby nie wiele ale jednak bardzo dobry nocleg. Po pierwsze świetnie skomunikowany. Każdy wie gdzie jest dworzec główny w Gdyni nasza kawalerka była dokładnie naprzeciw dworca.  Na ostatnim piętrze w bloku z wielkiej płyty niestety po tej mniej ciekawej części Gdyni. Nie obrażając nikogo mniej ciekawa to znaczy że odbiegająca wygładem i zabudową od śródmieścia miasta. Drugim ważnym. Elementem naszego m1 był taras częściowo zadaszony. Nie muszę nadmieniać ze widok z niego był najciekawszym elementem tego mieszkania. Z jednej strony mięliśmy widok na zatokę, stocznie i centrum Gdyni z drugiej zaś na zielone wzgórza parku krajobrazowego. Wspaniały widok i nastrój do wspólnych śniadań na balkonie w pełnym słońcu. Najmilej wspominamy właśnie wszystko co robiliśmy na tym tarasie, nie było to tylko spożywanie posiłków.

            Wszystkich zainteresowanych proszę o kontakt chętnie udostępnię kontakt do właściciela mieszkania. Naprawdę warto.

gdynia cd.

poniżej 3 panoramy z tarasu.
Widok na Śródmieście i Kamienną Górę
Po lewej widać oczywiście wieżowiec Sea Towers, po prawej ulica 10-go lutego, jedna z ważniejszych ulic śródmieścia
Zbliżenie na skwer Kościuszki, plac jest naturalnym przedłużeniem ulicy 10-go lutego

sobota, 16 kwietnia 2011

cześć!

Witam na moim pierwszym blogu. wszystko to dla mnie zupełna nowość więc proszę o wyrozumiałość. Mam nadzieje że to zajęcie pochłonie mnie na dłuższy czas niż miesiąc.
Postaram się zamieścić tu krótsze i dłuższe notatki okraszone kilkoma zdjęciami z miejsc które odwiedziłem. Nie jestem wielkim podróżnikiem (choć bym bardzo chciał), ale widziałem kilka miejsc godnych uwagi. Bliższe i dalsze cele moich wyjazdów czasami są sztampowe, takie o których wiele osób wie bardzo dużo. Być może o takich miejscach niewiele można napisać aby to wywołało zdziwienie i ludzką ciekawość. Nie będę się nawet starał być obiektywnym. Mam nadzieje że w miarę dokładnie przekażę swój punkt widzenia.


wszelkie rady i sugestie mile widziane.
pozdrawiam